|
Gość |
Temat postu: Opowiadanie które napisałem na zaliczenie pewnego przedmiotu |
|
|
Kolejny dzień w tym burdelu. Ile ja mam lat, żeby coś takiego robić? Świat się zmienia. Jeszcze 3 lata temu jeździłem na wózku inwalidzkim, a teraz? Teraz biegam szybciej niż sprinter na setkę. Stało się wreszcie to o czym marzyłem ponad 30 lat temu - nadeszła szósta era i poziom magii na świecie znowu zaczął rosnąć. Heh. W sumie to miałem farta. Jedna czwarta populacji w ogóle nie przeżyła transformacji. Wiesz jak to jest. Kładziesz się spać z kobietą, z tą samą od 20 lat, budzisz się, patrzysz na drugą połowę łóżka a tam coś zielonego. Zaczynasz wrzeszczeć ze strachu. Tamto coś wstaje, drze się wniebogłosy. Z jego paszczy wystają kły. Chwytasz lampę z szafki i nawalasz aż przestanie się ruszać. Jakiś czas później zauważasz, że i z tobą jest coś nie tak. Nie jesteś przypadkiem nieco niższy i bardziej korpulentny? Jesteś? No to od dziś jesteś krasnoludem, a twoja żona. Tak, to była twoja żona. Zapewniam cię. Jest... Ekhm... Była orkiem. Morderstwo w afekcie. Albo się pozbierasz za jakiś czas, albo wkrótce dołączysz do niej. Jak myślisz, ile można żyć z takimi wyrzutami sumienia?
Mało kto był przygotowany na zmiany. Pierwszych przemienionych po prostu zabijano. Wszystkich. W “czynie społecznym”. Szczególnie nieciekawie wyglądała sprawa z dziećmi, bo one rodziły się przemienione. Je też, w większości przypadków, uśmiercano. Było przyzwolenie, jak w przypadku tych z ciężko uszkodzonym DNA. Ale już wkrótce przemienionych było za dużo. Zabójcy stawali się takimi jak ci, których zabijali. Ci, którzy poradzili sobie z psychiką odłączali się od swych społeczności i potworzyli nowe, złożone z podobnych do nich. Migracje były jakimś rozwiązaniem. Ha! Gdy dziś wspominam jak wyglądały dworce i porty lotnicze. Jedni bardziej przestraszni od drugich. Setki “dziwolągów” w jednym miejscu. Ciekawe czego bardziej bały się poszczególne osoby - wyglądu towarzyszy podróży czy możliwości odczucia na sobie agresji ze strony wszystkich wokół? Czas, który minął od początków przemian do chwili zawarcia czegoś w rodzaju paktu o nieagresji zrobił swoje z psychiką milionów osób. Mało, która rodzina została kompletna. Wszystko należało zbudować od nowa. Nic już nie było takie same.
Po dwóch latach przemiany ustały. Choć nie wszyscy zmienili się fizycznie, nie było mowy o ustanowieniu zwierzchności jednych nad drugimi. Nieprzemienieni stanowili grupę podobną liczebnie do innych. Przy okazji przemiany zupełnie utraciła swe znaczenie kwestia koloru skóry, bo jak tu przejmować się takim szczegółem, gdy twój sąsiad ma dwa i pół metra wzrostu i rogi, a ty, w twoim mniemaniu “potraktowany nieco lepiej”, spiczaste uszy? Przyszedł czas tworzenia nowej demokracji. Świat chylił się ku upadkowi. Gdy wzrosła liczba przemienionych i dochodziło do coraz częstszych ataków agresji przestały funkcjonować zakłady pracy. Powszechnie zapanował głód. Padł przemysł, rolnictwo, szkolnictwo, komunikacja – dosłownie wszystko. Kilku wizjonerów z kapitałem domyśliło się do czego dojdzie i stworzyło zawczasu enklawy spokoju i dostatku. Przetrwalniki starego świata. Gdy świat pogrążał się w chaosie w enklawach gromadzono i wytwarzano wszystkie niezbędne dobra jak paliwo, broń, żywność, leki oraz – najważniejsze – ludzi. Wszystkich, którzy byli ekspertami w swoich dziedzinach i chcieli dalej żyć – ludzie z firm oferujących azyl nie zwracali uwagi na przemianę. Ostatecznie oni też wyglądali różnie. Teraz, gdy społeczeństwa dostrzegły, że przemiana jest nieunikniona i trzeba najzwyczajniej spróbować żyć w nowym świecie, megakorporacje wyciągnęły ku państwom pomocną dłoń. Albo inaczej – to one są teraz czymś co kiedyś nazywaliśmy państwami. Owszem, powstały nowe rządy, a korporacje wcale nie wtykały do tego swoich paluchów, ale i tak wszyscy są świadomi tego, że gdy przyjdzie co do czego to tylko korporacje zapewnią przetrwanie.
U części przemienionych zaszły dalej idące zmiany. Nie dotyczyły one tylko przyzwyczajeń, sposobu odbierania świata, metabolizmu i długości życia. Wielu podczas przemiany wyzdrowiało. Niektórzy stali się silniejsi, szybsi, bystrzejsi od reszty. Inni nauczyli się manipulować otaczającym światem siłą swej woli. W stosunku do całej populacji jest ich garstka, ale to od nich może zależeć wygląd świata.
W wieku 43 lat przestałem chodzić. “Wyczekiwałem” tej chwili przez 29 lat. Niby nic, nie? Nie móc chodzić, biegać czy skakać. Chyba naprawdę chciałem poczuć jak to jest żyć w takim świecie ograniczeń, bo miałem wiele szans, by do tego nie dopuścić. Powiem wam jak to jest – do dupy. Na początku nie było tak źle. Ot skurcze, ociężałość, sztywność, ogromny ból i wreszcie wyłączenie się nogi z użycia. Po jakimś czasie znowu można iść dalej. Ale napady były coraz częstsze, coraz mniejsza wytrzymałość na zmęczenie. Stopniowy zanik mięśni z nieużywania kończyny, “przesiadka” na kule, a następnie – chyba już z nudów – wózek. Najpierw wymagający używania mięśni do jazdy, później elektryczny. A przecież cały czas miałem wybór. Wystarczyło udać się do lekarza, zrobić kilka badań, zabieg lub operacja, rehabilitacja i byłbym jak nowy. Chyba naprawdę chciałem zobaczyć jak to jest.
Nie, nie zmieniłem się jakoś drastycznie z zewnątrz, ale wróciła część sił z ubiegłych lat. Znowu mogę chodzić. Część zmian chorobowych się cofnęła. Czasem jestem w stanie zrobić coś co potrafią ledwie tysiące wśród nadal żyjących miliardów. Nie dołączyłem do żadnej organizacji zrzeszających podobnych. Za stary jestem na to, by latać po całym świecie i załatwiać czyjeś brudne sprawy. Pozostają okolice domu. Tu też jest co robić. Tony gruzu do usunięcia, place budowy, nowa sieć informatyczna, rekultywacja lasów i gleb. Tu można wiele zrobić. Tu wiadomo po co. Tu robi się coś dla konkretnych osób, którzy potrzebują załatwienia konkretnych spraw – pracy, mieszkania, jedzenia, informacji, bezpieczeństwa, ochrony przed gangami czy grupami nomadów, którzy postanowili żyć z tego co osiągną inni. Ochrona. Tym się zajmuję. Nie, nie sam. Jest nas wielu działających w tym samym celu - przetrwania i wzrostu, ale lubię pracować sam.
Nigdy nie potrafiłem związać się z kimś na dłużej niż kilka miesięcy, rzadziej – lat. Poznałem setki osób, ale bliższe kontakty potrafię utrzymać jedynie z towarzyszami z młodości. Tylko te więzy przetrwały liczne próby. Ożeniłem się mając 34 lata. Długo i cierpliwie czekałem na odpowiednią osobę. Co było powodem takiej zwłoki? Strach przed kolejnym nieudanym związkiem i niechęć do podejmowania kolejny raz wysiłku, który nie przyniesie żadnego skutku? Być może. Ona była po prostu troszeczkę inna niż większość ludzi, których poznałem. Charakteryzowało ją minimalnie większe nasilenie jednej cechy. Było w niej coś autentycznego. Coś pięknego w swej prostocie. Reszta nie miała znaczenia. Była dla mnie najwspanialszą osobą na świecie, a jednak to był chory związek. Przez dziesiątki lat nie rozwiązałem swojego największego problemu. Gdy żyła nie miało to prawie żadnego znaczenia, ale teraz znów to czuję. Nadal noszę w sobie jakąś niezałatwioną sprawę z przeszłości. Zginęła w czasie ulicznych zamieszek, podczas powrotu do domu. Zadeptana przez biegnący tłum. Byliśmy razem 4 lata. Po pogrzebie zamieszkałem na peryferiach miasta, niemal na odludziu. Bliżej natury. Po czasie przemian przybyli kolejni osadnicy. Powstała społeczność, która liczy obecnie prawie pięć tysięcy osób. Wszyscy zaczynamy od nowa. Całe życie przed nami. Niezależnie ile będzie trwało. |
|
|
|
|
|